JAK BĘDĄC RODZICEM POMÓC DZIECKU POLUBIĆ NAUKĘ SZKOLNĄ?
WSKAZUJ KORZYŚCI
Zwiększą chęcią uczymy się znając zastosowanie nabywanej wiedzy w życiu codziennym. Dokładnie tak jest z nauką szkolną – dziecko z większą chęcią przysiądzie do nauki, gdy będzie wiedziało po co się tego uczy. Tak, wiem: ciężko z automatu wytłumaczyć młodemu człowiekowi po co uczy się tangensów i cotangensów, po co wkuwa na pamięć dopływy Odry i po co mu znajomość dokładnych dat urodzin wieszczów polskich… Na te informacje można przymknąć oko (chyba że twierdzicie inaczej?). Jednak w szkole jest masa rzeczy, które z pozoru są nieprzydatne, a jednak mają zastosowanie w życiu. Od razu łatwiej będzie wchodzić do głowy wzór na twierdzenie Pitagorasa, gdy powiemy dziecku że dzięki jego znajomości wybierze krótszą drogę do domu (np. zamiast iść wzdłuż ogrodzenia parku, warto iść na skos – ile się zaoszczędzi dzięki temu czasu? Obliczcie!)
Pamiętajcie, że korzyścią też jest święty spokój po odhaczonym sprawdzianie czy oddanej pracy domowej… 😉
PROWOKUJ DO MYŚLENIA
Z tego co obserwuję nasi uczniowie mają doskonale wyćwiczoną zdolność nauki pamięciowej. Recytowanie definicji, wzorów, nazwisk związanych z kluczowymi wydarzeniami. Zakuwanie,
a potem szybkie zapominanie. Gorzej idzie z praktycznym zastosowaniem wiedzy oraz logicznym myśleniem.
Dzieci bardzo chętnie uczą się doświadczając, wprowadzając
w życie zaczerpniętą wiedzę. Mają naturalny pociąg do rozwiązywania zagadek i szukania odpowiedzi na pytania, które są nieoczywiste.
Jak myślisz…? Dlaczego? Po co? Co w związku z…?
Czasami te pytania bardzo otwierają umysł i sprawiają, że wiedza jest zaczerpywana ze zrozumieniem… i po coś.
POMÓŻ MU LUBIĆ NAUCZYCIELA
Nauka idzie szybciej i sprawniej, gdy uczeń lubi swojego nauczyciela. Być może sam przedmiot nie będzie go zbytnio porywał, ale to,
w jaki sposób belfer będzie przekazywał swą wiedzę (zapał, entuzjazm, błysk w oku podczas nauczania…) już wystarczy.
A czasami to jakim pedagog jest człowiekiem może pociągać ucznia do zainteresowania się jego dziedziną.
Dlatego nie zepsujmy tej relacji. Uważajmy na słowa wypowiedziane pod adresem nauczyciela. Wszelkie krytyki czy osądzanie, omawianie sporów, niesprawiedliwości – czasami warto by były wygłaszane tak, by ucho dziecka ich nie wychwyciło.
True story: niestety czasami przedmiot szkolny może być całkiem fajny, jednak osoba nauczyciela może tak zrazić młodego człowieka do nauki, że nie ma żadnego sposobu, by z chęcią podchodził do nauki (sorze od historii – nie pozdrawiam…).
ZARAŻAJ SWOJĄ PASJĄ
Co chętniej zrobi dziecko:
-Wkuje na pamięć planety układu słonecznego, czy spróbuje odnaleźć je na niebie patrząc przez lunetę z tatą?
-Nauczy się zasad zdrowego odżywiania z książki, kopiując piramidę żywieniową do zeszytu, czy pogotuje z rodzicami z zastosowaniem owoców i warzyw zakupionych na pobliskim targu zdrowej żywności?
-Spędzi godziny na próbie zapamiętania zawiłej historii Polski, dat
i nazwisk, korzystając z podręcznika, czy wybierze się z mamą do muzeum i porozmawia o tym: co się wydarzyło, dlaczego i co z tego wyniknęło?
-Będzie próbowało zapamiętać stolice krajów europejskich czy spróbuje przypomnieć sobie nazwę miejscowości, którą odwiedziło
z rodzicami podczas ostatnich wspólnych wakacji?
Jeśli zobaczy, że zdobywanie wiedzy może pasjonować i sprawiać radość, a przy tym łączy się z przebywaniem z bliską osobą, jest wielka szansa, że „zarazi” się naszą pasją.
„NIE MUSISZ BYĆ DOBRYM ZE WSZYSTKIEGO”
Znam dzieci, które maja na świadectwach same piątki i szóstki od góry do dołu. Szczerze im gratuluję a jednocześnie trochę też współczuję. Bo wiem, ile wyrzeczeń stoi za takim wynikiem. Ciekawa jestem też czyja inicjatywa stoi w głównej mierze za tym, by dziecko było (bardzo)dobre ze wszystkiego.
Nie ma człowieka na świecie, który znałby się na wszystkim. Który znałby odpowiedź na każde pytanie. Który czerpałby radość
z wykonywania wszystkich czynności. A jego hobby to byłoby… wszystko! Nie ma!
Więc normalne, że dziecko ma swoje mocne i słabsze strony też
w szkole. Że jedne przedmioty sprawiają mu większą radość, a inne mniej. Jednych chce się uczyć, co do innych ma opory. W jednych zdobywa piątki i szóstki, w innych dwójki i trójki. To normalne, że wiąże swoją przyszłość i chce się skupić na jednych przedmiotach,
a inne są dla niego poboczne i mniej ważne.
NIEZBĘDNE MINIMUM
Znacie program „Matura to bzdura”, w którym prowadzący przepytuje napotkane na ulicy osoby z podstawowej wiedzy szkolnej? Bardzo często okazuje się, że odpytywanym brak elementarnych wiadomości typu nazwiska noblistów, wzór na obwód kwadratu czy stolice województw. Wiadomo – można bez tej wiedzy żyć. Jednak często jest bardzo przydatna.
Jeśli dziecko ma totalne opory w nauce przedmiotu, warto by znało przynajmniej niezbędne minimum – takie, które pozwoli mu sprawnie poruszać się w świecie, no i takie, które… pozwoli mu zdać do kolejnej klasy.
Wiadomo, jest pokusa by cisnąć do nauki, bo „co ludzie powiedzą” „Maciuś jakoś może dostać 5, nie to co ty”… ale po co? By zrazić i by dziecko nigdy nie miało ochoty w przyszłości samo sięgnąć do tej wiedzy, bo będzie mu się kojarzyło z nieprzyjemnym przymusem? Być może na wszystko przyjdzie czas?